6.12.2010

Analogowo.

Wszystko zaczęło się od ojca, który chciał mnie i siostrę zarazić swoją pasją. Jak widać udało mu się. Po dziś dzień robię zdjęcia. W sumie jest to jedno z moich ulubionych zajęć. A kiedy mogę wczuwać się w robienie zdjęć i przy tym posłuchać ulubionej muzyki - kompletnie tracę poczucie czasu.

Od dłuższego czasu marzyło mi się bliskie spotkanie z analogowym aparatem. W końcu udało się. W domu od wielu lat czekał na mnie Canon Ae-1. Niestety z powodu braku działającej optyki nie miałem jak się zabrać do sprawy. Na szczęście z pomocą przyszedł Jarosz i ostatnio pożyczył mi obiektyw do tego cuda. Parametry szkła to 50 mm o świetle 1.4 - muszę przyznać, że jest ono bardzo zacne. Dodatkowo dostałem od Jarosza kliszę o dość wysokiej czułości 400.

Ostatni raz zdjęcia analogiem robiłem co najmniej 10 lat temu. Wtedy miałem znikome pojęcie o robieniu zdjęć - nawet nie wiedziałem, że złapię bakcyla. Teraz z jako takim doświadczeniem i paroma tysiącami zdjęć zrobionymi cyfrówką postanowiłem przenieść się w przeszłość. Teraz mogę tylko powiedzieć: "żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej". 

Drodzy państwo, a teraz pora na efekty! 




Photobucket Photobucket Photobucket 
Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket
 Photobucket Photobucket Photobucket

6.11.2010

Pojedynek.

Komunikacja miejska. Tani środek transportu, który każdego dnia zaskakuje. Raz będzie to nowy autobus, innym razem jakaś dziwna przygoda, a wszystko to wymieszane z przeróżnymi ludźmi. Jak sobie radzić z taką mieszanką wybuchową? Każdy ma na to inny sposób. Dla mnie niezbędna jest muzyka - bez niej oszalałbym po jednym dniu.

Dlaczego akurat zebrało mi się na taki temat? Przez ostatni rok spokojnie przeżywałem każdą podróż. Autobusy zawsze były na czas. Muzyka mnie odcinała od reszty, zaś wspólne podróże z Majakiem dawały nam dużo śmiechu. 

Oczywistą oczywistością jest fakt, że nic nie trwa wiecznie. I tak w ostatni wtorek zaczęło się. Wyszedłem na przystanek 701. Jedyne co mogłem zrobić na widok odjeżdżającego pojazdu to zakląć cicho pod nosem. Najwyraźniej panu kierowcy się spieszyło, bo przyjechał co najmniej minute za wcześnie. No cóż moja strata. Szybko przeanalizowałem sytuacje i ruszyłem na krótki spacer do innej linii autobusowej (znanej współwieśniakom jako Ł). Kto by pomyślał, że o 6:30 będzie taki korek na wylocie z Łomianek. Na pewno nie ja. W ten oto sposób na Marymont zamiast jechać góra dwadzieścia minut dotarłem po godzinie. Cały ten czas spożytkowałem na obmyślaniu najkrótszej drogi do pracy. Padło na przejazd Grotem do Żerania. Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus. Niestety brak "kobiecej" intuicji znów dał się we znaki. Zamiast wysiąść przy pożądanym węźle komunikacyjnym, wywiozłem się gdzieś na Białołękę - zaprzepaściłem szansę na uniknięcie spóźnienia do roboty.

Następnego dnia stwierdziłem, że to ja wydymam kierowce. Wyszedłem z pięciominutowym zapasem. Ten jakże chytry plan zakończył się fiaskiem. Kierowca wydymał wszystkich i najzwyklej w świecie nie przyjechał. Zniechęcony perypetiami dnia poprzedniego poczekałem spokojnie na następne 701 i z pokorą spóźniłem się do roboty. Reakcje ludzi na takie sytuacje są przeróżne. Wielu było wkurzonych, inni to olali, a garstka osób wraz ze mną będzie się z tego śmiać. 

Na sam koniec kilka twarzy spotkanych w 701. 


darmowy hosting obrazków
darmowy hosting obrazków
Photobucket

28.10.2010

Domena.

Blog w końcu zdobył swoją domenę. Teraz można mnie znaleźć pod adresem www.diapre.pl i to by było na tyle, ponieważ mam wielką pustkę w głowie i nie wiem co napisać/pokazać.


Dobranoc.

27.10.2010

Siostra.

Jest pewien organizm biologiczny spokrewniony ze mną w stu procentach. Jak wywnioskowałem z obserwacji, które prowadzę od urodzenia ten organizm to siostra i jest płci żeńskiej. Świadczą o tym ubrania, kosmetyki (których faceci nie używają) oraz dziwne zaokrąglenia na ciele. Do tego muszę jeszcze zaliczyć dziwne dolegliwości psycho-fizyczne trafiające się raz w miesiącu. Tak to wygląda z punktu widzenia obserwatora.

Z braterskiego punktu widzenia wygląda to tak. Najpierw byłem traktowany jak duża żywa lalka. Zajawka na opiekowanie się, przebieranie mnie w różne dziwne ciuszki oraz nadawanie wszelkich fajnych przezwisk zaliczam do pierwszego etapu kiedy to ja mam lat 0-6, a ona 6-12. Następnie był okres wstydu, który upłynął pod hasłem "Mamo powiedz mu, żeby do mnie nie przychodził jak są moje koleżanki". Oczywiście frazy związane z przepędzaniem mnie były różnorakie, ale ta chyba najlepiej opisuje sytuację. Ten dziwny etap trwał do pewnego momentu. Siostra odkryła, że młodszy brat nie jest zły i można z nim miło spędzić czas przy swoich znajomych. Od tej chwili zaczęło się prawdziwe życie. Wspólne imprezy, pilnowanie co by jedno lub drugie nie spiło się za bardzo. W najgorszym przypadku doprowadzenie tego bardziej pijanego do łóżka. Oczywiście oprócz wspólnych imprez były też wspólne wakacje. Z biegiem czasu pojawiły się wspólne zajawki. Jedną z nich jest fotografia, a następną dobra zabawa na parkiecie.

Jak to bywa u ludzi tworzących relacje damsko-męskie zwane rodzeństwem mamy swoje wzloty i upadki. Spokojne rozmowy przeradzające się w krwawe kłótnie i na odwrót to normalka. Uprzejmość, wzajemne wyzwiska, wspólny śmiech, współczucie, dysputa na każdy temat plus multum innych składnych zaliczam do codzienności. Z tego wszystkiego można uzyskać bardzo ciekawy efekt. A mianowicie - bez względu na wszystko zawsze staniemy za sobą murem.

Na koniec dodam, że siostra ma zwie się Katarzyna. Jest ode mnie sześć lat starsza. Dzielnie prowadzi swoją klinikę dla chorych zwierząt, a wygląda tak:



26.10.2010

Czyta to ktoś?

Muszę przyznać, że to już moje drugie podejście do zabawy w bloga. Jeśli się nie mylę jestem bardziej uparty niż w poprzedniej odsłonie mojej myśl odlewni pod szyldem "Mind Full of Colors". Staram się do Was dotrzeć jak najlepiej. Skutek tymczasem jest nie najlepszy - poprawcie mnie w przypadku błędnego myślenia.

W sumie to mógłbym tu napisać wszystko co związane z moją osobą. Nieważne czy będzie to prawda czy nie. Skąd do jasnej ciasnej mam wiedzieć, że ktokolwiek to czyta? Skąd mam wiedzieć jakie błędy popełniam? Skąd mam wiedzieć czy moje wypociny Wam się podobają? No niech mi to ktoś powie w jakiś sposób to go będę nosić na rękach przed dwie minuty i piętnaście sekund - z zegarkiem w ręku! Liczę na to, że czyta mnie jakiś człowiek co sobie pomyśli: "weźcie go zastrzelcie, bo się użala nad swoim sweet blogiem!". I dobrze, jeżeli taki ktoś się znajdzie. Tylko do jasnej cholery niech mi o tym powie. Bo czasem naprawdę zaczynam się zastanawiać czy żyje w świecie filmu "I'am legend".

Pewnie zaraz się trafi mistrz spostrzegawczości i czytania ze zrozuieniem i mi zaraz wytknie - "Momencik, momencik! Co on tu cwaniakuje, że nikt go nie czyta skoro ma licznik w dole strony". Skoro taki z Ciebie mądrala to mi to napisz. Będę wdzięczny.

Będę wdzięczny za każdy przytyk, za każdą pochwałę. Będę się cieszył ze wszystkiego co tu napiszecie i co mi pomoże rozwinąć skrzydła w składaniu literek. Jakbym chciał pisać do szuflady to byście nawet nie wiedzieli, że coś piszę.

To tyle ode mnie - chwilowo sfrustrowanego Scrappy Coco. A teraz kawałek słodyczy dla wytrwałych.

Photobucket

Z.

Z - jedna z liter alfabetu. Na 26 pozycji w łacińskim zaś na 30 w naszej rodowitej odmianie. Litera, która kojarzy mi się na wiele miłych sposobów. W końcu moje nazwisko brzmi Zych. Jedno z ulubionych imion kobiecych to Zofia. A ogromna liczba ludzi kojarzy 'ZZZZzzzzzzZzZzz" ze snem. Jak na mój gust litera, w której można odnaleźć wiele pozytywnych aspektów. To tyle słowem wstępu. Teraz pora na zamysł twórcy, który jest skierowany do fanów japońskiej sztuki motoryzacji. Jedni spytają "o co mu chodzi?", a inni będą się zastanawiać "który?". Postaram się o w miarę sensowną odpowiedź.

W sierpniu tego roku - można rzec całkiem niedawno - na Warszawskim Bemowie odbył się zlot zabytkowych aut. Było to tego samego dnia co Verva Street (Padaka) Racing. Jak dla mnie świetne zgranie. Dzięki imprezie Orlenu można było bez obaw oglądać smakowite kąski o jakie trudno na co dzień na naszych drogach. Pokuszę się o stwierdzenie,że towar z konkurencyjnej imprezy jest częściej spotykany. Wedle informacji przygotowałem się na włoską bella kuchnię, którą uwielbiam. Miło mnie zaskoczył fakt, iż oprócz pięknych włoszek mogłem obejrzeć przedstawicieli innych krajów. Okaz, który bardzo mnie pocieszył swoją obecnością to Datsun 240Z. Jak dla mnie jedno z rzadziej spotykanych aut w naszym kraju. Model, który dał początek znanej po dziś dzień serii Z -sportowa linia Nissana. Pojazd uznawany przez wielu za legendę. Dla mnie zaś jest jednym z ładniejszych pojazdów jeżdżących po naszej planecie. Wyglądu spotkanego egzemplarza nie będę oceniać. Wole go przedstawić na zdjęciach, a ocenę pozostawić Wam.


Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket

P.S
Przy okazji wprowadzam zapowiedziane wcześniej kolory na blogu.

Szkolenie.

Temat już przeterminowany. Nie ma co ukrywać. Tak czy siak chcę o nim napisać, bo jakieś tam wspomnienia z tego wszystkiego są. W końcu zaliczyłem kolejną wycieczkę po kraju w związku z tematem. Jaką? Byłem w Bydgoszczy.

Samo szkolenie było związane ze zmianą pracy. Już nie będę miał styczności z moim ulubionym Białym Hiacem. Pożegnałem IMGW i przeniosłem swoje cztery litery za biurko w PKT.pl. W czynności zawodowe jakie wykonywałem i wykonuję teraz nie będę się zagłębiać. Najważniejsze jest to, że udało się zrobić to płynnie.

Wracając do tematu. PKT wysłało mnie i kilka osób na szkolenie do Bydgoszczy. Wszystko działo się w terminie 4-8 października. Samo szkolenie jak to szkolenie - fajne, nudne i jeszcze raz nudne. Jak się później okazało w Warszawie - dużo z niego nie wyniosłem, ale co na to mogę poradzić skoro jako jedyny uczestnik miałem zerowe doświadczenie. Ze szkolenia najlepiej wspominam ekipę, która mieszkała ze mną w hotelu. Dwójka z Warszawy, reszta musiała się rozjechać do swoich oddziałów. W sumie dzięki tym ludziom nie spędziłem samotnie urodzin. Mimo to były to najdziwniejsze urodziny jakie miałem. Z dala od najbliższych - ciężka sprawa.

A teraz trochę odczuć ze spacerów po mieście. Generalnie miasto ma potencjał. Architektura trafiła w mój gust. Szkoda, że wszytko jest zaniedbane i nie wygląda zbyt atrakcyjnie. Jakby znalazły się pieniądze na odnowienie większości starych przedwojennych kamienic to miasto zyskałoby dużo. No niestety tak to już jest, że ciężko o kasę - zdaje mi się, że w grę wchodzą naprawdę duże sumy, żeby to zaczęło wyglądać. Generalnie czułem tam klimat Warszawskiej Pragi. Zaskoczeniem było dla mnie, że koło godziny 21 na ulicach zaczynało się robić pusto. W sumie ktoś kiedyś dobrze podsumował swój pobyt w tym mieście - "Byłem w Bydgoszczy, ale było zamknięte".

Szkolenie się skończyło. Ja już dawno siedzę w Warszawie i śmigam do nowej pracy. Wyszło jak wyszło i dopiero teraz miałem chwilę, żeby coś napisać i wrzucić zdjęcia.


Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket

25.09.2010

Pan 9-3.

Szwed udomowiony przez moją Kochaną Ciocie. Odkąd się poznaliśmy bliżej wiedziałem ,że dalsza znajomość będzie dawała mi wiele radości. Na imię mu 9-3 ,a na nazwisko Saab. Postać znana wielu fanom motoryzacji.

Na początku byłem do niego sceptycznie nastawiony. W końcu jest dzieckiem wspólnej pracy rodziny (która na szczęście się rozpadła) Saab-General Motors. Do tego pod maską umieszczony jest silnik diesla. Jednostka oznaczona jako 1,9 TiDS rozwijająca moc 150 stalowych rumaków ,które potrafią kopnąć z siła 320 NM. Katalogowo mój przyjaciel rozpędza się do setki w 10,2 s - oczywiście dzięki manualnej szóstce.

Z zewnątrz auta tej marki zawsze przyciągały mój wzrok. Podobnie jest w przypadku modelu 9-3. Przyjemna linia boczna. Dobrze skomponowany przód ,któremu smaczku dodają ładnie dopasowane światła do jazdy dziennej. Od zawsze mi się kojarzą z brwiami kobiet ,które mój przyjaciel określa mianem "zimnej suki". Zgrabny tyłeczek ze szpetnymi kloszami tylnych świateł psuje całość. Felgi - rzecz gustu ,mój ich nie aprobuje.

Wnętrze auta jest bardzo przyjemne. Nie ma żadnego wyświetlacza LCD co nam robi za kino domowe w aucie czy nawigację. Jedyny nielubiany przeze mnie bajer to przyciski do sterowania radiem na kierownicy. Wedle strony producenta wersja wyposażeniowa w tej jednostce nazywa się Vector gdzie wyszczególniono kilka pozycji. Są to :
  • Sportowe fotele i kierownica
  • Metaliczne panele wewnętrzne
  • Felgi aluminiowe 17"
  • Tapicerka skórzano-tekstylna
  • Tempomat, komputer podróżny
  • Światła przeciwmgielne
  • Pewnie jest tego więcej ...
Komputer jak to komputer wyświetla kilka przydatnych informacji. Takich jak spalanie czy odległość ,którą jeszcze przejedziemy na podstawie obliczeń jak obchodzimy się z pedałem gazu. Dla mnie to wystarczy.
Sama stylistyka kokpitu bardzo mi się podoba. Nie ma za dużo guziczków. Obsługa wbudowanego radia jest prosta jak drut - kolejną jego zaletą jest wyjście AUX. Do przełączników od świateł i wycieraczek nie mam zastrzeżeń. Do jakości wykończenia również. Są przydatne schowki ,wygodny podłokietnik i grzane fotele. Tradycja Saab'a została zachowana. Stacyjka znajduje się pomiędzy fotelami.
Najprzyjemniejszym dodatkiem umilającym podróż jest guzik ochrzczony napisem Nightpanel. Po jego użyciu wygasza się radio ,komputer pokładowy ,wskaźnik paliwa ,obrotomierz,wskaźnik temperatury silnika. Zostaję tylko podświetlenie od 0 do 140 km/h ,a po przekroczeniu tej prędkości aktywuje się reszta prędkościomierza. Prosta rzecz ,a cieszy.

Wrażenia z jazdy mówiąc w skrócie...musicie tego spróbować! A rozwijając myśl pochwale auto za świetnie zestrojone zawieszenie. Dla mnie jest wypośrodkowane między kanapowcami i sprinterami. Pewnie się trzyma w zakrętach ,a duże prędkości na naszych drogach nie przyprawiają o wrzody.
Wciśnięcie gazu w podłogę odczuwalne jest na każdym biegu. Czasem odnoszę wrażenie ,że auto szybciej się rozpędza do setki niż podaje katalog - w przyszłości to sprawdzę. Do tego siedząc za kierownicą człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy ,że jedzie dieslem.

Trasa jaką nim ostatnio pokonałem była najdłuższa w naszej dwuletniej znajomości. Odcinek miał koło 480 km długości(Warszawa -> Busko Zdrój -> Warszawa). Pan 9-3 wypił 8,9 litra ropy. Jak na zupełny brak ekonomicznej jazdy wynik jest dla mnie zadowalający. Gdy dotarłem do Warszawy wskaźnik paliwa pokazywał ,że została 1/4 jego zawartości(wg. komputera powinno starczyć na następne 150 km).

Jako osoba młoda ,która nie posiada jeszcze własnej rodziny oceniam to auto jako bardzo dobre i jestem je gotów polecić każdemu mojego pokroju. Osiągi i przyjemność z jazdy są moim zdaniem pierwszorzędne jak na tą klasę aut.
Patrząc z perspektywy człowieka ,który ma żonę ,dziecko ,a nawet kolejne w drodze zastanowiłbym się nad czymś z większym bagażnikiem. Mała pojemność kufra to chyba największa wada tego auta (425 litrów ,przy 460l BMW 3 Touring czy 490l Audi A4 to marny wynik jak na klasę premium).

Dla osób ,które mogą być zainteresowane cennikiem. Odsyłam was na oficjalną stronę Saab'a lub do autoryzowanych dealerów. Proszę o potraktowanie tego tekstu na luźno. W końcu to tylko moje odczucia ,a nie pełnoprawny test.

Dla niewierzących w znajomość moją i Pana 9-3 wrzucam dwa zdjęcia z ostatniej podróży. O więcej postaram się przy okazji sprawdzenia ile rzeczywiście zajmuje mu sprint do setki.

Photobucket

Photobucket

15.09.2010

Eksperyment "Biały Hiace".

Właśnie wróciłem z nocnego kursiku. Hiace spisał się wybornie. Tyle radości z jazdy tak zwyczajnym dostawczakiem zrobionym przez "małe żółte rączki" (oczywiście nikomu nie ubliżam).

Trasa nie za długa nie za krótka. Taka o! w sam raz. Generalnie odcinek wyglądał następująco : Łomianki -> Podleśna -> rondo "babka" -> powiśle -> saska kępa -> Marki -> Łomianki. Na sam koniec nie oczekiwanie doszło do eksperymentu "Biały Hiace". A o co w nim chodzi? Fotoradar z zamalowanym na żółto obiektywem i lampą błyskową zrobił mi zdjęcie. Wyjdzie?

Jeszcze 15 minut temu miałem lekkiego pietra ,że wyszło ponieważ policja zajechała pod dom. Fakt ich przybycia mnie trochę zaskoczył - przecież tak szybko nie sprawdzają danych z fotoradarów ,no i jeszcze ta wizyta domowa...poczułem się lepszy. Niestety cel nawiedzenia mojego domostwa był znacznie inny. Przemegaboski system monitorujący pojazdy służbowe w mojej firmie jest strasznie czuły. To ta czułość sprowadziła po jednym patrolu straży miejskiej i policji pod mój dom ,żeby sprawdzić czy przypadkiem ktoś nie rąbnął Hiace'a.

Nie będę ukrywać ,iż cała sytuacja mnie rozbawiła. Jeszcze jedno pytanie po tym wszystkim mi się nasuwa. Ciekawe czy jutro w pracy coś będą się pytać.

Na zakończenie mała zapowiedź tego co ostatnio spotkałem.

Photobucket

Wrzesień.

Tak jest i to w dodatku połowa września ! Zaraz biorę mojego wiernego kompana Hiace'a w podróż po stolycy z paczką nawalonych ...nieważne.

Natchnęło mnie na jakieś zdjęcia. Ale zgubiłem gdzieś stópkę do statywu....damn it.


Na brudno mam przygotowane dwa tekściki i zdjęcia. Ale wszystko w swoim czasie. Musze dopracować kilka przecinków i inne przerywniki.


A teraz na szlak!

22.08.2010

Verva street....padaka.

Czekałem na tą imprezę odkąd kolega mi powiedział , że coś wisi w powietrzu. Byłem nastawiony bardzo pozytywnie z racji umiejscowienia. Bo jak tu nie patrzeć pozytywnie na wyścig uliczny w sercu Warszawy? Wcześniej wymieniony kolega mówił ,że pomaga Orlenowi zorganizować auta na imprezę. Z długiej listy jaką im przedstawił nic nie zostało wybrane - tutaj pojawia się pierwsze rozczarowanie. Później dochodziły kolejne.

Jak się okazało Orlen zarządził ,że wstęp na trybuny będzie płatny - 150 złotych za bilet to jakaś porażka i nie tylko ja tak sądzę , potwierdzeniem była mała ilość ludzi na nich. Następna sprawa - do padoku z samochodami mogły wejść tylko osoby z VIP'owska wersją biletu. Nawet nie wiem skąd takie cudo można było zdobyć. Gwoździem do trumny jak dla mnie było zasłonięcie toru w najlepszych punktach czarną folią tak ,żeby byle kto nie mógł robić zdjęć. Porównując do imprezy Renault F1 , która bodajże 3 lata temu odbyła się na Warszawskim Powiślu , ta była kiepska.

Jedyną rzeczą pozytywną było to , że można było ujrzeć przejazdy rzadko spotykanych aut , których ryk silnika przyprawił mnie o dreszcze. Toż to muzyka dla moich uszu.

Z racji sporych tłumów jakie przybyły miałem problemy ze znalezieniem jakiegoś przyzwoitego miejsca do zdjęć. Na szczęście wziąłem statyw i wężyk spustowy do aparatu. Bardzo wyśmienite przedłużenie ręki.

Zrobiłem tylko kilka zdjęć podczas przejazdu aut Porsche SuperCup. Nie chciało mi się czekać niewiadomi ile na następny ciekawy przejazd. Wolałem ten czas spędzić na przemieszczeniu się na inną motoryzacyjną imprezę. Ale o tym później.

A teraz te kilka zdjęć.

Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket

18.07.2010

W końcu spadł.

Ah te upały! Na moje oko to chyba dobre dwa tygodnie nie było deszczu - same upały. Już mnie to nudziło i dobijało. Kiepsko się myśli w taką pogodę. Na szczęście troszkę się ochłodziło - mózg się przyzwyczaja i zaczyna powoli normalnie pracować.

Kończę zaległą porcję zdjęć , która chyba miesiąc na mnie czeka. Nie będę się tłumaczyć - po prostu tak wyszło.


A teraz na zachętę coś z nadchodzących zaległości.



A teraz wracam do lightrooma...

6.07.2010

Jednak żyję.

Nie było mnie dość długo jak na moje wyczucie czasu. Czemu? A z różnych powodów. Najważniejszym będzie fakt , iż opadły ze mnie siły i chęci do tworzenia czegoś tutaj. Na szczęście jest tutaj pewna dama która dała mi dziś małego kopa w dupę i za to jej bardzo dziękuję.

Przy okazji długiej nieobecności odkryłem nowe możliwości blogera. Layout , który ustawiłem jest dość sprzeczny z moim kolorowym umysłem. Ale czerń to też kolor. Lubie minimalizm. Uznałem ,iż tak będzie najprzyjemniej. Jak się zagłębie w temat to pewnie coś zmienię - tak mi się zdaje. Jak już kogoś najdzie ochota na wyrażenie swojej opinii to proszę bardzo - każda opinia się przyda.

A co z tekstami? Co ze zdjęciami? W tym temacie też trochę zamuliłem sprawę. Oczywiście dzięki kobiecie wspomnianej wcześniej, podczas powrotu do domu miałem czas na myślenie. Doszedłem do wniosku o nie ładowaniu wielkich ilości zdjęć , bo to za długo trwa - a to mnie najbardziej irytowało w publikowaniu czegokolwiek. Teraz będzie ciut więcej tekstu - I hope so! - i do tego mniej zdjęć ,żeby szybkość mojego łącza nie zabiła mojej cierpliwości.

Tak myślę sobie ,że to tyle na dziś. Jutro wezmę się do roboty! A jak nie to Kobi mi skopie dupę tak , żebym wiedział co mam ze sobą robić.


Dobranoc wszystkim.


p.s
Jeśli macie jakieś pomysły jak mam się stać bardziej popularny w sieci to walcie w komentarzach. Co robić , czego nie , etc.

29.05.2010

Pamiętam...

.. o tym miejscu. Po prostu nie mam ostatnio czasu czegoś napisać. A trochę materiału do ogarnięcia jest.


Liczę na to , że w przyszłym tygodniu coś zacznę ogarniać.



23.04.2010

Aktywnie.

W poniedziałek kolejny trip. Nie powiem dokąd. Będą fotki na bank.

A gościnnie? Tego sam jeszcze nie wiem , ale na pewno ktoś będzie mi towarzyszyć w podróży.



Pazdrawiaju.

21.04.2010

Spontaniczne łazienki.

Dzień przypadku można powiedzieć. Dla świętego spokoju wziąłem do pracy aparat. Bez szału , bo tylko z jednym obiektywem. No , ale lepszy rydz niż nic. Moje przeczucie okazało się trafione...

Dostałem wiadomość od szanownej pani Czapli z zapytaniem "Co robisz po pracy?". Od wiadomości do wiadomości wyrosło spotkanie. Gdy wyszedłem z roboty Czapla już czekała. W sumie nie mieliśmy planu gdzie się udać.

Kilka telefonów i smsów - kierunek Łazienki. Miał dołączyć Uosiu oraz Ant. Jakież to szczęście , że aparat był ze mną tego dnia. Nie wiem czy wiecie , ale pani Czapla jest bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania.

Kilkaset kroków w dół ul.Podleśnej na przystanku dało się usłyszeć pierwsze klapniecie lustra mojego wysłużonego aparatu. Następnie parę fotek poszło w busie. Nawet mi się udało wpaść w kadr , a to dzięki pewnej wiewiórce.


Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket Photobucket


Po kilkunastu minutach - zasrany koreczek - trafiliśmy na przystanek Bielany Ratusz. W ramach przerwy w podróży zaaplikowałem karcie pamięci kolejną dawkę zdjęć.



Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket Photobucket


Do ostatniego punktu naszej podróży śmigaliśmy linią 116. Było bardzo tłoczno , ale co tam....miejsca siedzące na jakiś czas udało się zdobyć. Po drodze było parę okazji na zdjęcia. Powody dość proste - Uoś i Ant próbowali się skontaktować z Czaplą odnośnie spotkania w "Ł". Do tego doszedł Bamber , który przez telefon podważył czyjeś zdolności w zrozumiałym komunikowaniu się przez smsy.


Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket


Ciąg dalszy , czyli wysiedliśmy jeden przystanek za daleko. Trzeba było iść pod tą cholerną górkę. Ha! Twardzi jesteśmy. Trzeba było dać rade - innej opcji nie było. Oczywiście po drodze było parę punktów rozpraszających marsz. Chyba nawet to widać po czyichś zachowaniach.


Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket


W samych Łazienkach ...w sumie...gadaliśmy , a w przerwach między słowami robiły się zdjęcia. To tu , to tam. Trochę pod światło , trochę pawi , jedna baba , która elegancko wpieprzyła się w kadr. A na konie dołączyli Ant i Uosiu. Ten ostatni występuje dziś tylko "na piśmie". Ach! Byłbym zapomniał o parze kaczek.


Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket Photobucket
Photobucket Photobucket


To by było na tyle z tego wypadu. W końcu mogę położyć się spać.

Dobranoc wam.